MIĘDZY CISZĄ A CISZĄ

Co roku to samo! W Cannes rozpoczyna się targowisko próżności. W strugach deszczu stepują rozświetlone blaskiem gwiazdy i rozgwiazdy. Ubrane za koszmarne sumy, przepychają się wbijając sobie łokcie do wytuszowanych oczu! Usuwają piersi. Usuwają nogi. Usuwają wszystko to, co tylko sprawi, że będą oddychać. Będą istnieć. Być. Albo nie być. Woskowa figura Nicole Kidman tonie w krwiście czerwonym dywanie.

Nikt nie woła pomocy! Bestie z zachodnich krain rzucają się do ataku. Panuje chaos! Gorączka złota! Zapominamy o kinie, zapominamy o sztuce, w ogóle wszystko zapominamy… Nieco bardziej na wschód, może już nie w zimnej mateczce Rosji, ale gdzieś w samym centrum Europy zapada cisza. I tak przez kilkadziesiąt minut, by potem móc na końcu usłyszeć gromkie brawa.

Po raz czternasty rozpoczął się Ogólnopolski Festiwal Teatrów Niezależnych w Ostrowie Wielkopolskim. Niestety Nicole Kidman nie przyjechała. Za to tematów do burzliwych dyskusji tysiące. Odwieczne pytania, w co się ubrać, jak się pokazać, jaki spektakl wybrać? Wzrok ludzi inwigilujących nasze stroje, stopy, kokardy poprzypinane do głów. Dyskusje. Salony i saloniki. Kto przyszedł, kogo już z nami nie ma, kogo nigdy było, nie będzie etc. Takie ostrowskie Cannes tylko, że ten oddech wydaje się świeższy.

Na początku był taniec, Teatr Tańca Arka z Wrocławia zaprezentował Tańce, których nikt nazwać nie chciał NO*22 w reżyserii Jacka Gębury. Taniec, jako środek wypowiedzi. Słowa wyparte przez ruch, gest. Dotyk. Ciało. Zmienność tematów, nastroju, mimiki, świetnie dobranej muzyki, wszystko to wykreowało emocje, które mimo trudności w nazwaniu, non stop unosiły się między widzami, którzy jak zahipnotyzowani dali się ponieść niełatwej formie teatru. Mocne uderzenie na początek!

Całkowitym przeciwieństwem była premiera spektaklu Uwagi przeróżne i nie tylko, zresztą Teatru Wiem kiedy nie mogę, w reżyserii aktorki Małgorzaty Walas z Teatru Ósmego Dnia z Poznania. Jednak nie wszystko złoto, co się świeci. Reżyserka przeciąga widzów przez świat pełen samotników, outsiderów, w którym brakuje wolności. Ludzie bez twarzy, których nawet śmiech wydaje się udawany. Niby mocne, niby tak aktualne, a jednak zawieszone gdzieś całkowicie ponad wysokość. Nieosiągalne dla widza. Spektakl zlepiony ze scenek pozbawionych sensu, gdzie zachowania, każdy ruch, usypiają odbiorcę. Na siłę starając się ośmieszyć widza, który uwięziony w fotelu, sparaliżowany, nie potrafi ułożyć układanki wypowiadanych słów, gestów, które z minuty na minutę przerażają coraz bardziej. Jezus Maria nie ogarniam! Nie!

Po tak niestrawnych rzeczach, każdy następny spektakl dawał nadzieję na ukojenie bólu. Chociaż zawsze mogło być gorzej! Naprawdę mogło być? Nie wierzę! Stowarzyszenie Teatralne Badów sięgnęło do pióra Dario Fo i wystawiło Błazna pana Boga. Widzowie zasiedli. Cisza. Średniowieczny teatr ludowy przyjechał wraz z dwójką fenomenalnych aktorów (wielkie brawa dla Joanny Filder i Pawła Pabisiaka), którzy po mistrzowsku wcielali się w niezliczoną ilość postaci od wilka do papieża, od Franciszka po rozbrajającego, nieco narcystycznego Jezusa. Minimalnymi środkami, bawiąc się teatrem, bawili widzów. A przy okazji opowiadając o żywotach świętego Franciszka z Asyżu nieświadomie (premiera odbyła się rok temu) odnieśli się do tego, co dzisiaj. Franciszek przybywa by głosić ewangelię, inni obrzucają go błotem, nakazują iść tam, gdzie świnie jedzą. Ej wy ludzie psy! Tak mówią do nas aktorzy, bawią do łez, ale mają też sporo racji.

Big Bad Wolf przybywa ponownie! Tym razem by namieszać w oberży Pani Karczmarzowej i jej wygłodzonych dzieci. Młodzi aktorzy z Wyjowiska Teatru Pijana Sypialnia sięgają po jednoaktówki Anczyca i Chocioszewskiego, przeplatając je pieśniami Moniuszki i Chopina. Totalny odjazd. Tańce! Swawole! Spódnice idą w górę! Podskoki! Raz! I dwa! Dwa! I trzy! Czuć tu ducha najlepszych spektakli Olgi Lipińskiej. Wszystko jest młode, łatwe, lekkie i przyjemne, tylko, że pod tą młodą skórą nie za wiele można znaleźć, tak jakby była nieco przezroczysta. Utkana z nicości. Bez volty! Jest za to kabaret! Niewinny śmiech, który bawi widza. Kabaret, który przytłoczony dużą sceną zanika gdzieś w czarnym lesie, gubiąc się w swoim niedopracowanym szlifie, by po czasie zginąć w ogromnej paszczy wilka.

Ostatni konkursowy spektakl przyniósł w prezencie nadzieję. Muzyczny monodram w wykonaniu Marty Andrzejczyk z wierszami Sylvii Plath zdetronizował całą konkurencję. Tworząc na mojej skórze gęsią skórkę. Niezwykle ekspresyjny i bardzo dynamiczny, niełatwy w odbiorze obraz kobiety upadłej. Brawurowo zagrany i przemyślany od początku do końca. Mocno feministyczny, mocno aktualny obraz kobiety walczącej z życiem, chorobą duszy. Dotykający emocji, które są naszymi emocjami. Będący odbiciem, które jest naszym odbiciem. Teatr, który opowiada o mnie, o tobie, o tym, co dookoła nas, o ludziach mnie otaczających. I to jest jego największa wartość. Tego zdecydowanie poszukuje w teatrze, nie historii, których nie znam, które mnie nie dotyczą, lecz świata, w którym żyję TUTERAZ.

Pierwszy dzień za nami. Między ciszą, a ciszą. Jeszcze bez faworytów, jeszcze nieskłóceni, niespaleni słońcem opuszczamy na moment festiwalowe miasteczko. Czekam na więcej, na jakieś przełamanie, mocne mnie dotykanie…

 

Jacek