PRZEŁAMUJĄC FALĘ

W Warszawie wszyscy na widowni kaszlą! Wszyscy! Kobiety. Mężczyźni. Geje. Zakonnice. Matki z dziećmi. Dzieci z matkami. I meblościanki. Idziesz do teatru niby jest cisza, trzeci dzwonek. Ciemno. Ciemność widzę! Niby Czechow zasiada na zakurzonej scenie, wraz z nim podąża Lubow. A tu kaszel. Kaszlowy sad. Kaszel, za kaszlem. Na scenie Janda gra od dwudziestu paru lat Shirley, smaży jajka sadzone, a tu kaszel, nieprzerywalny od dwudziestu paru lat. Mokry. Suchy. Cały jakiś pomieszany z jednym, z drugim. Jakby nie było tam lekarzy. Lekarzy jakby nie było w tej Warszawie!

A tu na OFTeNie dziw mnie bierze wszyscy tacy jacyś zdrowi. Albośmy to jacy, a tacy… Cisza na sali jest nieprawdopodobna. Publiczność napiera tłumem coraz mocniej, widzów coraz więcej. Dzień drugi tonie w upale zostawiając na naszych rozgrzanych ciałach drobne kropelki potu. Ruszyła maszyna po torze ospale.

Pierwszy konkursowy spektakl, czyliTchnienieTeatru Przedmieście w reżyserii Anety Adamskiej, nie zachwyca tak bardzo. Ta dość zgrabnie prowadzona historia, będąca ni to snem, ni jawą dotyka, wydawałoby się tak mocnego, szalenie intrygującego tematu jakim jest śmierć drugiego człowieka. Tylko, że tu ta śmierć w wykonaniu Adamskiej jest wyprana z wielu emocji. Posługująca się sloganami wyciągniętymi z codziennych tasiemców emitowanych w co drugim polskim domu do kolacji i żółtego sera, może niepotrzebnie stara się dotrzeć do każdego widza. Wspomniana na początku Janda, kiedyś u Andrzeja Wajdy brawurowo zagrała zapiski z ostatnich dni swojego męża Edwarda. Może nie zagrała, a przeżyła je na nowo, dotknęła je jeszcze jeden, ostatni raz. I to było jej zwycięstwo. Adamska nie dotyka, ona wydaje się błądzi, gdzieś pomiędzy nimi. Kiedy się tylko włożyło nozdrza do tego ciemnego pokoju, gdzie Janda, gdzie też tylko łóżko, też tylko wspomnienie, miłość to czuć tam było łagodną woń „wierzbami ocienionej wody” jak mówił Słowacki. Ta śmierć bolała, a zarazem fascynowała widza. WTchnieniuna próżno szukać tego zapachu.

Teatr Nikoli jest marką samą w sobie. Chociaż może w tym wypadku marka to niezbyt odpowiednie słowo. Ten legendarny już teatr z Krakowa od lat gości na OFTeNie, zawsze czarując widzów, zapraszając ich do świata pantomimy, tańca, akrobatyki. I tym razem w spektakluSpalone Skrzydłaza pomocą precyzyjnie wykreowanych obrazków opowiada historię zagubionych artystów. Artystów ze starych pocztówek, czarno-białych zdjęć, projektorów braci Lumieree. Niestety po raz pierwszy miałem wrażenie powielania znanych już bardzo dobrze z poprzednich spektakli schematów, zachowań, tych samych postaci. Trochę też, jak bohaterowie spektaklu, aktorzy Teatru Nikoli gubią się w rzeczywistości. Duża, nazbyt nowoczesna scena, gdzie czarne, welurowe kotary kurzą się od rana, gdzie drewniana boazeria więzi ich w swoich niebezpiecznych sidłach współczesności, tracą przy tym całą magiczność, którą niewątpliwie ten teatr emanuje.

Poprawny, bardziej udany był natomiast spektakl Teatru Szwalnia z Łodzi. Monodram Mariusza OlszewskiegoNovecentoto opowieść o zdolnym pianiście, samouku, muzyku z okrętowego bandu. Pełna akcji historia zwykłego, niezwykłego grajka. Z jazzową muzyką, która rozbrzmiewała w tle, a właściwie była jakby równym, drugim głównym bohaterem. I choć spektakl zagrany bez zarzutu przez Olszewskiego, który zresztą złapał świetny kontakt z publicznością, to zabrakło mi tam ducha unoszącego gdzieś ponad to wszystko. Ducha teatru. Ducha jazzu. Ameryki, Nowego Orleanu i Charlie Parkera. Tak jakbym czytał pamiętniki, które dobrze znam z ciągle ekranizowanych biograficznych filmów, nudne pamiętniki jazzowego grajka, którego życie znam na pamięć, który mnie nie zaskakuje. Który, zamiast rozkochać mnie w jazzie, momentami usypia i sprawia, iż przewracam szybko kolejną stronę.

Kolejny spektakl, tym razem Kredyt zaufania Teatru Furora rozbawił publiczność do łez, która dosłownie wariowała z każdym kolejnym wypowiadanym przez aktorkę Izę Kałę zdaniem. One woman show! Pełna humoru, koncertowo zagrana (należy się zdecydowanie nagroda aktorska dla Izy Kały) opowieść o podróży czerwonego balonika, który staje się impulsem do działania. Walczenia z własnymi lękami, fobiami. Kurs prowadzony przez bohaterkę z jednej strony obnaża zarówno kobiety jak i mężczyzn. Każdego po równo. Depilując ich po całym spiętym ciele. Kawałek po kawałku. Ale z drugiej strony oczyszcza, bawi, wprawia w dobry humor. Sprawia, że po wyjściu z tego seansu, po pierwsze nie czujemy, że przetraciliśmy pieniądze, po drugie czujemy się lekcy jak unoszące się przez cały spektakl kolorowe baloniki. A to chyba przy takiej lżejszej formie teatru, czy bardziej rozrywki jest najlepszą recenzją. I kto powiedział, że tylko Janda potrafi grać monodramy!

Niestety w ferworze napierającego tłumu na synagogę podczas kolejnego spektaklu zostałem wyrzucony za burtę, może jeszcze nie utonąłem, ale unosiłem się gdzieś na tej cienkiej granicy. Moje oczy czarne. Niestety usytuowane gdzieś na końcu licznie zgromadzonej publiczności nie miały prawa zobaczyć ciekawie zapowiadającego się spektaklu Grupy Terapia z WrocławiaPanna Lilianka. To smutna opowieść o równouprawnieniu kobiet. Opowieść ta o krzyku kobiety wpadającej w sidła seksu, przemocy, upokorzenia jakie spotykają ją ze strony mężczyzn, znikała gdzieś między spoconymi plecami widzów, a słowa nie docierały odbijając się w wpatrzone pierwsze rzędy, które pochłaniały je tylko dla siebie. Dlatego byłoby niesprawiedliwe, oceniać coś, co dotarło do mnie tylko w połowie.

Henry Charles Bukowski pisał: „Kiedy duch słabnie pojawia się forma”. Teatr mistrzowsko wyreżyserowany przez Błażeja Peszka (nazwisko zobowiązuje) tę falę przełamuje. Oczarowuje formą i straszy nas duchami z przeszłości. Duchami Virginii Woolf i PRL-owskiej meblościanki. Straszy nas upadłymi, zaćpanymi gwiazdami popu, kochającymi się gejami. Aniołami w Ameryce. W Warszawie. Na PKP Powiśle i jeszcze paru innych miejscach gdzie wypada być, istnieć, ocierać się o duchy, legendy o rozpalonych kochanków czekających w ciemnym, podziemnym przejściu. Czy wreszcie starszy nas Czasem, który ciągle, nieubłaganie tyka. Tik. Tak. Tik. Tak. Jesteś jeszcze żywy, czy już umarły? Walcząc ze stereotypami, naszą zagubioną tożsamością Peszek wrzuca każdego z nas, na inną, osobną półkę przypisując odpowiednią postać z układanki-meblościanki. Koncertowo zagrany spektakl przez grupę, która stworzyła zespół (w końcu!) hipnotyzuje, i łaknie tak szybko upływający czas, a wzrok ani na moment nie odwraca się od sceny. I choć jeziorko już dawno po roztopach, twórcy Meblościanki w tym szalonym wyścigu zdecydowanie wychodzą na prowadzenie. Na naszych oczach rodzi się nowy teatr, nowe pokolenie, które skutecznie walczy ze słowami Bukowskiego. Peszek wznosi się na wyżyny dorównując Warlikoswkiemu, Jarzynie, Kleczewskiej. Peszek przełamuje. Przełamuje falę!

 

Jacek